DZIEKI WSZYSTKIM ZA SLOWA OTUCHY I ZAINTERESOWANIE LOSEM NASZYCH DZIECI

DZIEKI WSZYSTKIM ZA SLOWA OTUCHY I ZAINTERESOWANIE LOSEM NASZYCH DZIECI

niedziela, 29 sierpnia 2010

doba 31-33

piątek - niedziela

W piątek Zuzia miała nakłucie lędźwiowe. Pani doktor nabrała nadziei, że może uda się uniknąć zabiegu, a przynajmniej odłożyć go w czasie, gdyż udało się ściągnąć 2 ml płynu. Gdyby nie fakt, ze Zuzia się ruszyła, może udałoby się więcej.  Jednak dzisiaj, tj, w niedzielę, nie poszła ani kropla. w związku z tym, pani doktor postanowiła odbarczać płyn poprzez nakłucie bezpośrednio w komory mózgowe. Strasznie to brzmi, co nas z resztą przeraziło. Pani dr uznała, że nie ma na co czekać i trzeba działać, bo wszystko to odbije się na rozwoju mózgu. ściągnęła 13 ml. A co dalej z Zuzi głową, okaże się jutro, jak będę rozmawiać z lekarzem prowadzącym.

Jeśli chodzi o bardziej pozytywne wieści, to Zuzia zjada już 7ml mleczka co 3 godz. A mama nie wyrabia z produkcją. W piątek mama miała okazję po raz pierwszy w życiu zmienić Zuzi pieluchę. Ależ byłam dumna.

piątek, 27 sierpnia 2010

doby 29-30

środa i czwartek

kosultacja neurochirurgiczna na razie odlozona.lekarze zadecydowali,aby podjac jeszcze dwie proby wklucia,i w ten sposob pozbycia sie plynu z glowki zuzi.w srode byla pierwsza proba,jednak srednio udana.udalo sie pozbyc niewielka ilosc plynu.kolejna w piatek.jesli i ta nie przyniesie pozadanych rezultatow o dalszym postepowaniu zadecyduje neurochirurg(czyt. potrzebna bedzie ingerencja w glowke zuzi.a tego wolelibysmy uniknac).ewentualna operacja przewidziana poki co na sobote.wiazalby sie z tym przejazd malej do innego szpitala i ponowne znieczulanie.lekarze zaobserwowali takze poczatki dysplazji oskrzelowo-plucnej.to czesta przypadlosc wczesniakow(czy ogolnie noworodkow),ktora jest nastepstwem dlugotrwalego podawania tlenu.w tym wzgledzie jednak jest nadzieja.lekarka prowadzaca powiedziala anicie,ze mala coraz lepiej ardzi sobie z oddychaniem.byc moze bedzie nawet mozna zaczac odzwyczajac ja od respiratora.na razie jednak przed ewentualna operacja nie ma to sensu.dobrze by bylo,zeby jak najszybciej zaczela oddychac sama.ma to znaczenie takze dla oczu,ktore tez sa bardzo wrazliwe na dlugotrwale podawanie tlenu przez respirator.w poniedzialek zuzia ma miec pierwsze badanie oczkow.zobaczymy,czy wszystko jest w porzadku.
   jutro znow podroz do poznania.po 5 dniach ponownie bede mogl zobaczyc zuzie.pewnie znow sie zmienila.moze uda sie zrobic jakies nowe zdjecie.kiepsko tak-anita tam,ja tutaj.ale co zrobic.trzeba to jakos wytrzymac,czekajac na powrot dziewczyn do domu.ja mam u siebie jasia,ktorego moge odwiedzic tutaj na miejscu.pewnie wjade jutro,po drodze do poznania.

wtorek, 24 sierpnia 2010

doba 28

Wtorek

Nic się nie zmieniło od kilku dni, więc nic nie pisaliśmy. Nakłucie lędźwiowe już nie jest możliwe, ponieważ nie ma komunikacji między kręgosłupem a rdzeniem. jutro czeka Zuzię konsultacja z neurochirurgiem i prawdopodobnie będzie miała zabieg w piątek, ale to jeszcze nic pewnego. Z płuckami bez zmian, czyli nie gorzej. Dostaje już 3 ml mleka co 3 godz, więc z brzuszkiem i jelitami na razie jest dobrze. Dziś miała gorszą morfologię, w związku z tym dostała krew.

sobota, 21 sierpnia 2010

doby 24-25

piatek,sobota




 Płyn znowu wypełnił komory mózgowe. niestety jak na razie nie można go usunąć przez wkłucie w kręgosłupie, a przez to mózg nie ma miejsca żeby się rozwijać. w związku z tym w poniedziałek czeka Zuzie konsultacja z neurochirurgiem, a w konsekwencji pewnie kolejny zabieg chirurgiczny. z płuckami ok - powolutku się rozwijają. 

czwartek, 19 sierpnia 2010

doba 23

okazalo sie,ze zuzia trawi mleko ktore dostala.rowniez po podaniu mleka anity wszystko bylo w porzadku.bardzo cieszymy sie z tego powodu.na razie dostaje zaledwie 1 ml co 6 godz.dobre i to na poczatek!lekarze planuja jednak zwiekszyc czestotliwosc,do podawania dawek co 4 godz. jesli wszystko bedzie ok.musi byc.plyn na razie sie nie zbiera,wiec i tutaj pozytywne informacje.poza tym ebz wiekszych zmian.dzis po raz pierwszy moglem dotknac zuzi.poglaskac jej delikatne raczki i plecki.tak nieznaczne wydarzenie,a jednak bardzo wazne dla mnie.
jutro pogrzeb jasia.smutny i trudny dzien to dla nas bedzie.jednak trzeba to jakos przetrwac.po uroczystosciach wracamy do poznania,do malej,ktora z niecierpliwoscia bedzie pewnie czekac na mleko mamy.

środa, 18 sierpnia 2010

doba 22

duza czesc dnia poswiecilismy za zalatwianie spraw w turku.oczywiscie kilka trudnych rozmow z najblizszymi.caly czas ogromny bol,ale trzeba sie tzymac.po poludniu wrocilismy do poznania by od razu odwiedzic zuzie.po zabiegu spuszczania plynu na razie bez zmain.usg nie pokazalo niczego nadzwyczjnego ,na konkretne konkluzje przyjdzie jednak jeszcze poczekac.lekarze mowia,ze takich zabiegow moze byc wiecej,jesli tylko bedzie taka potrzeba.dowiedzielismy sie,ze dzis zuzia pierwszy rzaz zosala nakarmiona normalnym pokarmem.jesli da sobie rade i bedzie go przyswajac,to bedzie to kontynuowane.dzis bylo to mleko sztuczne,ale juz jutro dostanie mleko swojej mamy.w koncu jakis pozytyw w tym naplywie zlych informacji.szkoda tylko,ze byla odwrocona tylem do nas i przykryta pielucha.nie moglismy za bardzo na nia popatrzec.mam nadzieje,ze jutro sie to zmieni.

doba 21

wtorek
niestety,doszlo do tego,czego chyba kazdy rodzic w swoim zyciu chcialby uniknac.jasiowi nie udalo sie pokonac trudnosci i zmarl dzis w nocy.nie probuje nawet opisywac tego co przechodzimy i czujemy.chyba wszyscy moga sie domyslic.oprocz przezywania wydarzen dzien poswiecony na zalatwianie formalnosci zwiazanych ze smiercia naszego dziecka.jakis obled.
zuzia miala robiony zabieg i sciagany plyn mozgowo-rzeniowy,ktory zbieral sie w glowce.na razie trzeba czekac na efekty.poza tym nie najgorzej u niej.parametry do przyjecia.

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

doba 20

Poniedziałek
Same złe wiadomości. U Jasia pogorszenie stanu. Powikłaniem pooperacyjnym jest niedodma płuca lewego – w ogóle nie działa, a prawe się nie wyrabia, żeby zapanować nad wszystkim. Zbiera mu się płyn w opłucnej, co uciska lewe płuco. Respirator wspomagany jest dodatkowym- oscylacyjnym. Wyniki ma bardzo słabe. Jest cały napuchnięty i sinawy. A do tego bardzo wysokie ciśnienie. W główce – stan po wylewie III – wiec tam się nie pogorszyło.
U Zuzi trochę lepiej jeśli chodzi o parametry oddychania – niższe. Niestety w główce źle się dzieje. Komory mózgowe poszerzone przez wylewy zaczynają gromadzić płyn mózgowo-rdzeniowy, co oznacza początek wodogłowia. W najbliższym czasie będzie miała robione wkłucie w kręgosłup, które ma za zadanie odprowadzić nadmiar tego płynu. A jak to nie pomoże to czeka ją zastawka w mózgu.
Z każdym dniem coraz trudniej. Ile złych wiadomości jesteśmy jeszcze w stanie przyjąć?

sobota, 14 sierpnia 2010

doba 18 i 19

Sobota i niedziela

Dziś bez większych zmian. Stan ciężki. Oboje mają bardzo chore płuca, z powodu ich niedojrzałości. szczególnie Jasiu - jego respirator ma poustawiane najwyższe parametry, u Zuzi trochę lepiej, choć też wyniki gazometrii nie są zadowalające. operacja bardzo obciążyła ich kruche organizmy. Wciąż pozostaje czekanie i nadzieja, że jutro będzie lepiej.

doby 16 i 17

czwartek

Ciężki dzień. Najpierw oczekiwanie, czy operacje się odbędą, później czekanie, kiedy się wszystko zacznie. W końcu wyjazd Jasia na salę operacyjną – 45 min czekania. Następnie Zuzia – 1,5 godz czekania. Wieczność. Botalle zamknięta, u Zuzi dodatkowo centralne wkłucie. Teraz oczekiwanie przez kolejne doby jak dzieciaczki zniosły to ogromne obciążenie zabiegiem i narkozą, i jak to wszystko wpłynie na ich dalsze zdrowie.
Martwi mnie prawa nóżka Jasia, która po centralnym wkłucia, lekko zsiniała i obrzmiała. Jednak takie wkłucia to w ich przypadku jedyny sposób, żeby podawać im lekarstwa i żywienie.


piatek

Dzień po zabiegu wydawał się być spokojny. Lekarze powiedzieli, ze stan jest ciężki, ale w miarę stabilny. Dzieciaczki były bardzo obciążone, obecnie są na morfinie. Jednak u Jasia pogorszyła się gazometria popołudniu (za dużo CO2 we krwi) i lekarze musieli interweniować (widok niewskazany dla rodzica), po pół godzinie trochę się polepszyło. Konsekwencją tego, co dziś działo się z Jasiem mogą być kolejne wylewy w mózgu. Mam nadzieje, ze do tego nie dojdzie.

czwartek, 12 sierpnia 2010

doba 15

Po badaniu przewody nie zamknęły się, więc jutro operacja na obu serduszkach. Stan Jasia ustabilizował się, mniej ma dawek, właściwie to wcale. Jak to lekarz ujął – nasycił się lekami. Bakterii mniej. U Zuzi wciąż drgawki, szczególnie jak coś się przy niej robi, ale prawdopodobnie od zaburzonej gospodarki elektrolitowej (?) na szczęście w płuckach nic nowego się nie pojawiło.

wtorek, 10 sierpnia 2010

ZYCIE PO ZYCIU

tutaj przerwe moja opowiesc,zeby jak obiecalem zamiescic wersje anity.tez chciala dac upust emocjom i przelala co nieco na papier.czesc faktow bedzie sie pokrywac z moja opowiescia,a dalsza czesc,od momentu pobytu maluchow w szpitalu w poznaniu to juz niejako dziennik,ktory bedziemy na biezaco prowadzic. postaramy sie pisac jak wyglada walka naszych dzieci i nasza o ich jak najwczesniejszy powrot do domu.caly czas jestesmy dobrej mysli!:-)

Godzina 3:00 – badanie ginekologiczne potwierdziło to, czego nie dopuszczaliśmy w najgorszym scenariuszu – pełne rozwarcie, zaczął się poród, nie da się nic zrobić, żeby jeszcze coś zatrzymać – to były pierwsze słowa, które usłyszeliśmy od lekarza. Słowa, które wprawiły w nas w taki szok, że mieliśmy wrażenie, że nie dzieje się to naprawdę. Jednak gorsze usłyszeliśmy po kilku sekundach – tak wczesny tydzień, niestety nie da się uratować, nic z tego nie będzie. To ścięło nas z nóg. Jakiś koszmar. Jadąc na salę porodową nie wiedzieliśmy czego oczekiwać, co się wydarzy. Czy będę rodzić naturalnie, czy urodzę żywe dzieci, czy zrobią mi jakiś zabieg. O co chodzie? Ból porodowy, załamanie, szok, zagubienie, bezradność, złość – właściwie to co czułam wtedy trudno opisać – ból, żal i pretensje do siebie i całego świata, jak mogłam do tego dopuścić, jak mogłam nie zdawać sobie sprawy że poród trwa już od kilku godzin, jak mogłam nie rozpoznać bólów porodowych. A najgorsze, ze ja sama w okropnym miejscu, a Maciek gdzieś na korytarzu.

W końcu zaczęło się. Położna każe przeć, ale jak. Nikt mi wcześniej nie powiedział kiedy co. Na filmach wygląda to inaczej. Do szkoły rodzenia miałam się wybrać niebawem, zresztą i tak planowana była cesarka. A tu – dosyć że nie byłam przygotowana na to co się dzieje w tym momencie, czułam ogromny ból wywołany faktem, ze moje upragnione maleństwa nie mają szans, a już na pewno w miejscu, w którym się rodzą, słyszę komendy od personelu szpitalnego, których nie rozumiem. Czego oni ode mnie chcą. Przeżywam najgorsze chwile w moim życiu – które miały być najwspanialszymi – a tu obcy ludzie krzyczą na mnie, nie rozumieją co przeżywam. Tak przynajmniej mi się wtedy zdawało.

Godzina 4.25 na świecie pojawia się pierwszy bliźniak. Wszyscy zrobili wielkie oczy, bo chyba nigdy wcześniej nie widzieli takiego maleństwa. Ja z przerażeniem podnosłam głowę, żeby sprawdzić, czy żyje. Odetchnęłam na chwilę z ulgą – usłyszałam ciche kwiknięcie. Nie zdążyłam dokładnie go obejrzeć i zabrali mojego synka na oddział noworodków. Minęło kilka minut i nic. Żadnego skurczu. Wieczność. Jednak 10 min później do brata dołączyła siostra. Położyli mi ją na brzuchu i usłyszałam cichutki odgłos. Pojawiła się nadzieja, że może jednak to jeszcze nie koniec.

Na porodówce leżałam jeszcze przez kilka godzin. Na szczęście zrobili wyjątek i Maciek mógł być przy mnie. Oboje czuliśmy ogromny  ból. Nie tak to miało być. Co teraz będzie. Tyle czekania na te dwie kreseczki, pierwsze usg i każde następne, tyle planów…

Leżąc sama na oddziale ginekologicznym, obwiniałam siebie, zalewając się łzami. Przyszła do mnie pięlegniarka z pytaniem, czy chce ochrzcić dzieci. Zgodziłam się, bo nie wiedziałam co je czeka. Spytała o imiona. Ja całą ciąże myślałam i nic mi się nie podobała, jednak Mackowi podobał się Zuzia i Janek, więc takie podałam. Po kilku godzinach razem z Maćkiem poszliśmy na od.noworodków do wydzielonego pomieszczenia dla wcześniaków. Jak zobaczyłam nasze kruszynki, łzy same napłynęły do oczu. Takie maleństwa. Moja Zuzia i Jasiu. Serce bolało strasznie. Po rozmowie z ordynatorem – wspaniałym człowiekiem(maciek- dr EUSTATHIOU jesli sie nie myle.mysle,ze bedzie jeszcze okazja napisac o nim kilka cieplych slow) – zdaliśmy sobie sprawę jake szanse na przeżycie mają nasze dzieci. Jednak pan ordynator dał im wspaniała szansę – zorganizował 2 specjalistyczne karetki, które zabrały nasze wcześniaki do kliniki neonatologii do Poznania. Pomimo okropnych statystyk nadzieja w nas była cały czas. Nie mogłam się doczekać kiedy wyjde ze szpitala i pojade do moic maluszków. Co nastąpiło 2 dni później.


Doba 2 – Poznań

Dzieciaczki zostały przewiezione i podłączone do milionów rurek. Po rozmowie telefonicznej dowiedzieliśmy się jedynie, ze stan dzieci jak krytyczny. Organy wewnętrzne nie wykształcone. Nawet nie rokują jakie mają szanse na przeżycie. Ból, niepewność, strach przed kolejnym dniem…

Doba 3

Stan się pogorszył. Niewykształcone płuca dają o sobie znać. Respiratory oddychają za maluszki. Do tego żółtaczka mechaniczna. Przewód Botalla między komorami serduszka nie zamknął się jeszcze, co komplikuje rozwój i dalsze leczenia.

Doba 4

Coraz gorsze wiadomości – wylewy do komór mózgu II stopnia. Nadzieja – II stopnia wchłaniają się całkowicie.

Doba 5

Stan stabilny. Bez większych zmian. Poza anemia-oboje muszą mieć przetoczoną krew.

Doba 6

Pogorszenie stanu Jasia. Podejrzenie wylewu III stopnia. Załamanie. Zwiększone drgawki u Jasia, u Zuzi mniej widoczne. Prawdopodobnie skutek wylewów. Botal nie zamknięty, więc lekarze przebąkują coś o operacji na serduszku.

Doba 10

Lekarze coraz bardziej nas załamują. Wiemy już, że przewody same się nie zamkną, a operacja Zuzi i Jasia przewidziana jest na wtorek. Wyniki wciąż słabe, więc znowu kolejne transfuzje. Ile te kruchutkie ciałka muszą wycierpieć.

Doba 11,12

Stan stabilny, ciężki, wyniki słabe. Bakterie gronkowca w płucach. Kolejne antybiotyki dodane.

Doba 13

Dzień, którego oczekiwałam z niepewnością – usg główki Jasia i Zuzi, które miało potwierdzić najgorsze – powiększone wylewy do mózgu. Po badaniu dzieciaczków poszłam do lekarzy prowadzących, żeby dowiedzieć się coś więcej. Zaznaczę tylko, że było to jeszcze przed usg. Zuzia – stan ciężki, płuca chore, podejrzenie wylewu III stopnia. Zwiększone drgawki, co może być konsekwencją wylewu, wyniki ogólnie nie takie tragiczne , ale płytki dość niskie. Jaś – stan krytyczny, właściwie dali mi do zrozumienia, że szanse na przeżycie prawie żadne, Podejrzenie wylewu IV stopnia, bardzo niski poziom płytek krwi wzmożone drgawki i napięcie całego ciała. Telefon do Macka i płacz. Znowu załamanie. Ciągle złe wiadomości. Operacja wtorkowa odwołana ze względu na słabe wyniki.
Od razu poszłam do dzieciaczków, pielęgniarka po raz pierwszy pozwoliła mi dotknąć Jasia. Pomyślała, że naprawdę jest już źle skoro bakterie, które mam na sobie już nie są tak ważne. Oczekiwałam najgorszego. Serce bolało niewyobrażalnie.
Po obchodzie ponownie udałam się do lekarzy. Na szczęcie okazało się, że wylewy u obu kruszynek się nie pogłębiły. Zuzia – II na III, Jaś – III. Pisze na szczęście, bo każda informacja o stanie zdrowia bliźniaków, jeśli nie jest gorsza od poprzedniej, daje mi nadzieje. Mimo ze w pełni zdaje sobie sprawę jak ciężki jest ich stan, staram się odnajdywać namiastkę pozytywów, choć w sytuacji jakiej jestem ja i moje dzieciątka nie ma nic pozytywnego. Staram się jednak wierzyć, że stanie się cud i wszystko dobrze się skończy. Tylko to mnie utrzymuje przy zdrowych zmysłach.
Z dzisiejszego dnia jeszcze - Jaś miał prztaczane osocze, a w nocy krew. Ma założone chirurgicznie centralne wkłucie, bo jego kruche naczynka nie wytrzymują kolejnych kłuć i pękają.

Doba 14

Jadąc do szpitala czułam ogromny strach – zresztą jest tak codziennie – przed tym, co usłyszę od lekarzy, czy coś się wydarzyło w nocy, czy stan się nie pogorszył…bałam się bardzo, szczególnie o Jasia, który wczoraj miał zabieg. Na szczęście z Jasiem ok (ok. znaczy że nie gorzej). po osoczu i krwi wyniki lekko się poprawiły. Jednak z Zuzia znowu nie ciekawie – w nocy wystąpił krwotok w płucach – tak zrozumiałam lekarza. Konieczna transfuzja osocza i krwi. Mam nadzieję że po operacji serduszek w czwartek wszystko pójdzie do przodu, w dobrą stronę.

To już 2 tygodnie.

poniedziałek, 9 sierpnia 2010

i grom z jasnego nieba

po przyjezdzie do szpitala natychmiast udalismy sie na oddzial pogotowia ratunkowego(tzn. musialem wziasc wozek i przewiezc anite,bo ona nie byla juz w stanie praktycznie chodzic).panie dokonujace pierwszych ogledzin musialy juz chyba wiedziec co sie swieci.do mnie to jeszcze nie docieralo.szybko podpisalem odpowiednie dokumenty i pojechalismy na oddzial ginekologiczno-polozniczy.dopiero wtedy zaczynalem zdawac sobie powoli sprawe,co tak naprawde sie dzieje.
   anita zostala wwieziona do pokoju,gdzie wszedl takze ordynator oddzialu.ja pozostalem na korytarzu.stres jaki wtedy przezywalem byl naprawde duzy.wtedy jeden z najwiekszych,jesli nie najwiekszy w moim zyciu.mialo sie jednak okazac,ze najgorsze przed nami...po kilku minutach anita zostala wywieziona i z pchajaca wozek pielegniarka udaly sie na sale porodowa.nawet nie jestem sobie teraz w stanie przypomniec,czy zdazylismy zamienic jakies slowo.wstalem i poszedlem na gumowych nogach do ordynatora.to, co od niego uslyszalem sprawilo,ze na chwile ziemia odjechala mi spod stop.oznajmil mi,ze anita rodzi.porod jest juz praktycznie w trakcie.a co najgorsze,malenstwa nie maja szans na przezycie.ze dzieci urodzone w tym tygodniu skazane sa na porazke w walce o przetrwanie.spytalem,czy anita tez o tym wie.ordynator przytaknal.byla godz. ok. 3.00.
   poszedlem do pomieszczenia,gdzie staly krzeselka i stoliki.usiadlem.przez okolo dwie godz. czekalem,slyszac wszystkie odglosy z sali porodowej.spytalem,czy moge byc z anita,jednak jedna z pielegniarek stwierdzila,ze to niemozliwe.w mojej glowie klebily sie tysiace mysli.uwierzcie,w takiej chwili czlowiekowi,bedacemu w tak ogromnym stresie przychodza do glowy najczarniejsze mysli i skojarzenia.nie mozliwe dla mnie bylo myslec pozytywnie.same czarne scenariusze.w miedzyczasie kilka razy wchodzil i wychodzil ordynator,rzucajac zdawkowe informacje.o 4.30 urodzil sie jasiu.kolo mnie przeszla pielegniarka z zawinietym malenstwem.nie uslyszalem zadnego dzwieku,nie zdazylem zobaczyc chocby kawaleczka mojego synka.pielegniarka poszla natychmiast przeniesc go do inkubatora.10 minut pozniej pielegniarka wyniosla zuzie.spytala,czy chce zobaczyc dzieciaki?niech o poziomie mojego stresu,strachu i czego tam jeszcze swiadczy fakt,ze w pierwszym odruchu powiedzialem ze nie.myslalem,ze anita ich nie widziala,i ze jesli umra,to lepiej by bylo,zebysmy ich nie widzieli.pozniej okazalo sie,ze anita widziala zuzie.malo tego,ze polozyli  ja na chwile na niej.a zatem pani pielegniarka mnie przekonala,i po kilku minutach poszedlem na sasiedni oddzial zobaczyc moje dzieci.jakaz byla moja radosc gdy zobaczylem te dwa slodkie malenstwa!po chwili jednak niepokoj i defetystyczne mysli wywolane przez ordynatora i po czesci pilegniarki wziely gore.wyobrazcie sobie,jak bardzo te zle mysli zalegly sie w mojej glowie,ze malenstwa umra,ze w tamtych chwilach niemal uwazalem je za martwe.a przeciez one zyly!widzialem je na wlasne oczy.
   ktos moze pomyslec,dlaczego do nikogo nie zadzwonilem.czemu nikomu nie dalem znac,zeby spedzil ze mna te trudne chwile.nie wiem,wtedy postanowilem,ze tak bedzie najlepiej.z mojej perspektywy postapilem slusznie.moglem zadzwonic do mojej mamy,do taty anity.doszedlem do wniosku,ze nie ma co ich po nocach ciagac.nad ranem zajalem sie powiadamianiem.
   po powrocie od dzieciakow okazalo sie,ze za niedlugi czas bede mogl wejsc do anity.celowo opisuje tutaj bieg zdarzen tylko z mojej perspektywy.mozecie sie chyba domyslic,co w tm samym czasie przezywala moja kochana zona.ale o tym byc moze w najblizszym czasie opowie ona sama,jesli tylko bedzie chciala.a wiec wszedlem w koncu do niej i siedzialem przy jej lozku ok.godzinki.w miedzyczasie pojawily sie kolejne panie do porodu i musialem wyjsc.anita zostala jeszcze,by dokonczyc pobieranie zaczetej kroplowki.w miedzyczasie ja poinformowalem tate anity(a wlasciwie jej brata,bo tata nie odbieral, o calej sytuacji).po ok. 30 min. pielegniarka wywiozla ja i chyba wtedy oboje pojechalismy raz jeszcze zobaczyc malenstwa.pozniej przetransportowalismy anite do malej,jednoosobowej sali na koncu oddzialu polozniczego.pozegnalismy sie,a ja pojechalem do mamy,by przekazac (sam nie wiedzialem wtedy,dobra czy zla) nowine.

a oto nasze maluchy w 1ym dniu po urodzeniu.

JANEK
ZUZIA
                                                                                 

trzesienie ziemi

w weekend poprzedzajacy kolejna wizyte,oraz ewentualny wyjazd anita zaczela odczuwac niewielkie bole brzucha.sknsultowala sie z lekarzem,ktory zalecil odpowiednie leki i postanowil,ze podczas srodowej wizyty zrobi dokladne badania,aby sprawdzic,czy dzieje sie cos niepokojacego.podczas kolejnych dwoch dni bole momentami dawaly o sobie znac,aczkolwiek nie byly specjalnie niepokojace.anita zakladajac jednak mozliwy pobyt w szpitalu po wizycie kontrolnej skompletowala wszystkie potrzebne rzeczy i spakowala do torby.ot taka kobieca przekora...w poniedzialek nosila sie nawet z zamiarem wyjazdu do poznania juz we wtorek(bo tam mielismy naszego lekarza prowadzacego),ale jakos stanelo na tym,ze pojedziemy jednak zgodnie z wczesniejszymi planami.wyjazd nad morze zostal przelozony do czasu,gdy okaze sie,ze bedzie mozliwy i wskazany.wtorek przebiegl podobnie jak poprzedzajace go dni
   poznym wieczorem bole zaczely sie nasilac.stawaly sie coraz bardziej dokuczliwe,lecz caly czas jeszcze nie niepokojace na tyle,by powziac jakies szczegolne srodki bazpieczenstwa.w okolicach polnocy sytuacja sie zaostrzala.zaczelismy dyskutowac,czy anita powinna trafic do naszego szpitala.byla temu niechetna,zakladajac,ze u nas podadza jej tylko leki przeciwbolowe i niepotrzebnie zatrzymaja,uniemozliwiajac wizyte kontrolna.w miedzyczasie zdazylem jeszcze porozmawiac z przyjacielem lekarzem,ktory wiedzialem,ze ma dyzur i moge do niego tak pozno zadzwonic.
   ok.2 w nocy anita miala tak silne bole,ze trzeba bylo podjac decyzje.szybko sie ubralismy,wzielismy potrzebne dokumenty,spakowana torbe anity i pojechalismy do szapitala..

prolog

od czego by tutaj zaczac,hm?moze od tego,jak bardzo cieszylismy sie z Anita (moja zona)z faktu,iz w koncu bedziemy miec upragnione potomstwo.a moze od tego,ze juz niebawem okazalo sie,iz beda to blizniaki.a moze wreszcie od tego,jak po niedlugim czasie dowiedzielismy sie,ze zostaniemy rodzicami chlopca i dziewczynki.po pierwszym szoku doznanym na wiesc o blizniakach nasze serca zaczela wypelniac radosc.zaczelismy dostrzegac prawdopodobne dobre strony bycia rodzicami dzieci w tym samym wieku.ach ten  instynkt samozachowawczy!zacazelismy myslec o kupnie odpowiednio duzego auta(wiadomo-podwojny wozek:-),o odpowiedniej aranzacji naszego mieszkania.przeciez rodzina miala sie powiekszyc dwokrotnie!i o wielu innych mniej lub bardziej istotnych rzeczach zwiazanych z zaistniala sytuacja.niestety dosc szybko okazalo sie,ze podwojna ciaza,to takze oprocz podwojnego szczescia, niejednokrotnie podwojne problemy.juz na samym wstepie nasz lekarz prowadzacy(a wlasciwie mojej zony:-)zaznaczyl,ze ciaza mnoga nalezy do grupy CIAZY ZAGROZONYCH.z tego tez wzgledu,czesciej niz przy jedynakach musielismy odbywac wizyty.kazda kolejna byla dla nas jednak radoscia i przyblizeniem do pojawienia sie maluchow na swiecie.kolejne badania usg przynosily wiesci o szybkim wzroscie i dobrej kondycji naszych fasolek.takze szczesliwa mama po srednich pierwszych miesiacach zaczynala czuc sie coraz lepiej.jedynie powiekszajacy sie brzuszek zaczynal powoli dawac o sobie znac.
       zapomnialem powiedziec,ze w miedzyczasie o naszym podwojnym szczesciu dowiedziala sie cala rodzina oraz znajomi.gratulacjom ustrzelenia dubletu nie bylo na poczatku konca.kilka osob staralo sie nam wmowic,ze "teraz to dopiero sie zacznie",ale my z takich komentarzy nic sobie nie robilismy.
       przed rozpoczeciem 20 tyg. ciazy anita zaczela odczuwac pierwsze ruchy maluchow.szczegolnie janek zdawal sie w tym brylowac.smialismy sie,ze ma po tatusiu pilkarsie nozki:-).ok. 20 tyg. zrobilismy dokladne tzw. usg polowkowe.moglismy zobaczyc glowki,nozki,raczki a nawet twarzyczki naszych pociech.wszystko bylo w jak najlepszym porzadku.z panem doktorem umowilismy sie na nastepna wizyte za ok. 2 tyg.,a sami zaczelismy planowac wyjazd nad morze.ja mialem 2 tyg. urlopu,a anita czula sie na tyle dobrze,zeby myslec jeszcze o ostatnim wiekszym wyjezdzie i odpoczynku przed porodem.zblizal sie 24 tydzien ciazy.