Mama Zuzi, czyli ja, wróciła do pracy 1 września po 2,5 rocznej
przerwie. Rozumiecie więc nas wszyscy nasi drodzy czytelnicy, ze trochę ciężko nam
było się zorganizować i napisać nawet krótkiego posta. Postaram się nadrobić
zaległości i opisać wszystko w skrócie.
Mój pierwszy dzień pracy to był właściwie 31.08, i jakże mogło
było być inaczej – Zuzia się rozchorowała, jakby wyczuła, co się świeci. Na
szczęście tata miał jeszcze urlop, więc nie było tak źle. Obyło się bez
antybiotyku. Po miesiącu było kolejne przeziębienie. a teraz jest kolejne. Wciąż
bez antybola, ale wczoraj ogarnęło nas niemałe przerażenie, jak termometr
pokazał 40st. Dzisiejsza wizyta u pediatry uspokoiła nasze nerwy. okazało się,
ze wszystko czyste – płuca, gardło, nie kaszle, nie kicha, tylko temperatura i
brak apetytu. Leczymy się syropem przeciwwirusowym, zbijamy gorączkę, a jutro
mamy do zrobienia podstawowe badania. Jak się nic nie wydarzy, to tak mamy się leczyć
przez tydzień.
Z nowości rozwojowych – za dużo nic nowego się nie
wydarzyło. Zuzia idzie swoim tempem powolutku do przodu. Coraz więcej rozumie,
potrafi wykonać kilka prostych poleceń i dużo gada w swoim języku. Czuje się pewniej
stojąc oparta przy stole i drepcze dookoła, choć samodzielnego stania i
chodzenia brak. No może poza chodzeniem na tzw. małpkę (nasza osobista nazwa) lub
misia (nazwa Zuzi rehabilitantki). A wygląda to tak:
W piątek byliśmy u okulisty na wizycie kontrolnej. Badanie
nie wykazało większych zmian – czyli siatkówka ok, wada nieznacznie
powiększona, oczko jak uciekało tak ucieka. W związku z tym, że Zuzia nie
toleruje zalepiania oka na 2 godz dziennie, pani dr zaleciła starą metodę
pogarszania widzenia w zdrowszym oczku tak, aby to zezujące „naprawiało” się. Jeszcze nie zaczęliśmy, bo Zuzia chora i nie
chcemy jej na razie męczyć. Po skończonej kuracji, mamy pokazać się ponownie.
I na koniec kilka fotek dla zainteresowanych losem Zuzi :)