anita zostala wwieziona do pokoju,gdzie wszedl takze ordynator oddzialu.ja pozostalem na korytarzu.stres jaki wtedy przezywalem byl naprawde duzy.wtedy jeden z najwiekszych,jesli nie najwiekszy w moim zyciu.mialo sie jednak okazac,ze najgorsze przed nami...po kilku minutach anita zostala wywieziona i z pchajaca wozek pielegniarka udaly sie na sale porodowa.nawet nie jestem sobie teraz w stanie przypomniec,czy zdazylismy zamienic jakies slowo.wstalem i poszedlem na gumowych nogach do ordynatora.to, co od niego uslyszalem sprawilo,ze na chwile ziemia odjechala mi spod stop.oznajmil mi,ze anita rodzi.porod jest juz praktycznie w trakcie.a co najgorsze,malenstwa nie maja szans na przezycie.ze dzieci urodzone w tym tygodniu skazane sa na porazke w walce o przetrwanie.spytalem,czy anita tez o tym wie.ordynator przytaknal.byla godz. ok. 3.00.
poszedlem do pomieszczenia,gdzie staly krzeselka i stoliki.usiadlem.przez okolo dwie godz. czekalem,slyszac wszystkie odglosy z sali porodowej.spytalem,czy moge byc z anita,jednak jedna z pielegniarek stwierdzila,ze to niemozliwe.w mojej glowie klebily sie tysiace mysli.uwierzcie,w takiej chwili czlowiekowi,bedacemu w tak ogromnym stresie przychodza do glowy najczarniejsze mysli i skojarzenia.nie mozliwe dla mnie bylo myslec pozytywnie.same czarne scenariusze.w miedzyczasie kilka razy wchodzil i wychodzil ordynator,rzucajac zdawkowe informacje.o 4.30 urodzil sie jasiu.kolo mnie przeszla pielegniarka z zawinietym malenstwem.nie uslyszalem zadnego dzwieku,nie zdazylem zobaczyc chocby kawaleczka mojego synka.pielegniarka poszla natychmiast przeniesc go do inkubatora.10 minut pozniej pielegniarka wyniosla zuzie.spytala,czy chce zobaczyc dzieciaki?niech o poziomie mojego stresu,strachu i czego tam jeszcze swiadczy fakt,ze w pierwszym odruchu powiedzialem ze nie.myslalem,ze anita ich nie widziala,i ze jesli umra,to lepiej by bylo,zebysmy ich nie widzieli.pozniej okazalo sie,ze anita widziala zuzie.malo tego,ze polozyli ja na chwile na niej.a zatem pani pielegniarka mnie przekonala,i po kilku minutach poszedlem na sasiedni oddzial zobaczyc moje dzieci.jakaz byla moja radosc gdy zobaczylem te dwa slodkie malenstwa!po chwili jednak niepokoj i defetystyczne mysli wywolane przez ordynatora i po czesci pilegniarki wziely gore.wyobrazcie sobie,jak bardzo te zle mysli zalegly sie w mojej glowie,ze malenstwa umra,ze w tamtych chwilach niemal uwazalem je za martwe.a przeciez one zyly!widzialem je na wlasne oczy.
ktos moze pomyslec,dlaczego do nikogo nie zadzwonilem.czemu nikomu nie dalem znac,zeby spedzil ze mna te trudne chwile.nie wiem,wtedy postanowilem,ze tak bedzie najlepiej.z mojej perspektywy postapilem slusznie.moglem zadzwonic do mojej mamy,do taty anity.doszedlem do wniosku,ze nie ma co ich po nocach ciagac.nad ranem zajalem sie powiadamianiem.
po powrocie od dzieciakow okazalo sie,ze za niedlugi czas bede mogl wejsc do anity.celowo opisuje tutaj bieg zdarzen tylko z mojej perspektywy.mozecie sie chyba domyslic,co w tm samym czasie przezywala moja kochana zona.ale o tym byc moze w najblizszym czasie opowie ona sama,jesli tylko bedzie chciala.a wiec wszedlem w koncu do niej i siedzialem przy jej lozku ok.godzinki.w miedzyczasie pojawily sie kolejne panie do porodu i musialem wyjsc.anita zostala jeszcze,by dokonczyc pobieranie zaczetej kroplowki.w miedzyczasie ja poinformowalem tate anity(a wlasciwie jej brata,bo tata nie odbieral, o calej sytuacji).po ok. 30 min. pielegniarka wywiozla ja i chyba wtedy oboje pojechalismy raz jeszcze zobaczyc malenstwa.pozniej przetransportowalismy anite do malej,jednoosobowej sali na koncu oddzialu polozniczego.pozegnalismy sie,a ja pojechalem do mamy,by przekazac (sam nie wiedzialem wtedy,dobra czy zla) nowine.
a oto nasze maluchy w 1ym dniu po urodzeniu.
JANEK |
ZUZIA |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz